"Początek" Dan Brown. Skąd pochodzimy? Dokąd zmierzamy?


Napisany finezyjnym językiem, w mistrzowskim stylu, z genialnym pomysłem, „Początek” Dana Browna wywołał we mnie falę sprzeczności. Kiedy usłyszałam, że książka jest o początku świata poczułam entuzjazm. To moje klimaty. Lubię takie dociekania. Pomyślałam: „Kurczę, ale ten Brown jest świetny, znalazł taki temat, co więcej, znalazł może potencjalną odpowiedź, która wprowadzi, jak Kod da Vinci niepokój w serca niektórych ludzi.  Zazdro za pomysł!”.



Kiedy jednak przeszłam jakieś dziewięćdziesiąt procent książki, byłam szczęśliwa, że wreszcie się skończy. Chciałam już mieć ją za sobą, gdyż czytało mi się ze średnio przyjemnymi emocjami. Niby mnie wciągała ale miejscami miałam jej już serdecznie dosyć. Wrażenia i myśli, jakie temu towarzyszyły były następujące:
- Miałam nadzieję ze Brown zaprezentuje coś nowego, świeżego. Wszystko wskazuje na to, że koniec okaże się jakąś lipą. Skandal już był, przy Kodzie da Vinci, czy Początek to będzie przysłowiowy „odgrzewany kotlet”?  Brown, mój guru pisarstwa, jeśli nie zmieni konwencji w kolejnych książkach,  utraci wiernego fana.
- Sporo sytuacji zbyt idealnych, akurat w tym momencie to i to się wydarzyło, co pomogło głównemu bohaterowi, dokładnie w tej sekundzie, kiedy było zagrożenie.   
- Profesor Langdon, jak dla mnie, jest tu trochę za mądry. W książce autor porusza się w obszarach wielu nauk ścisłych, historii sztuki, informatyki i kilku innych dziedzinach. Główny bohater na cokolwiek spojrzał, czy był to obraz, fragment tekstu, melodia lub jakakolwiek inna rzecz, na jaką skierował uwagę, wiedział o niej niemalże wszystko a przynajmniej gdzieś słyszał. To dość mało wiarygodne.
- No i te niepotrzebne przedłużania, które miejscami nic nie wnosiły do akcji lub powodowały, że już nie byłam w stanie skupić uwagi na mądrych zdaniach, bo mój umysł już ich nie przetwarzał. Autor ma doprawdy fenomenalne przemyślenia, jakie wkłada w usta swoich bohaterów, jednak jest tego tutaj tak wiele, ze starczyłoby na drugą część. Za dużo mądrości w jednym miejscu.
- Przyczepię się jeszcze słów, które mnie drażniły. Bohaterowie często używali wykrzyknień typu: „Tam!”, „O jest tutaj!”, „O Boże!”. Naturalnie zawsze szczęśliwym trafem  docierali wtedy tam, gdzie powinni.

Niemniej jednak, aby nie popaść w zupełną irytację, pocieszałam się, iż po drodze książka dostarczała mi sporej wiedzy z zakresu nowoczesnych technologii. Przedmioty, programy i rozwiązania technologiczno – informatyczne, o jakich nie miałam pojęcia.
Zachwyciłam się również świetną budową zdań, mistrzowskim stylem i sporą ilością specjalistycznych  słów. Autor rewelacyjnie potrafił w każdym momencie nazwać lub opisać uczucia, emocje jak i obraz sytuacji. Skłamałabym też mówiąc, że miejscami akcja mnie nie wciągnęła. Brown znakomicie budował napięcie i rozbudzał ciekawość czytelnika.
A jednak czułam się zmęczona. Za każdym razem biorąc książkę do ręki, by przenieść się do świata bohaterów Dana Browna, robiłam głęboki oddech, jak przed pracą, którą TRZEBA wykonać. Tylko dlatego, że zawsze dokańczam postawione sobie cele, dotrwałam do końca. I dobrze! Bo autor pozytywnie mnie zaskoczył. Naprawdę koniec jest świetny i zrekompensował moje męki. Poczułam niezwykłą radość, że jednak Brown mnie nie zawiódł. Warto było się zmusić by dotrzeć do sedna. To po pierwsze. Po drugie, kiedy przejrzałam podziękowania, jakie autor dodał na końcu książki, zrozumiałam wszystko. Te cztery lata, które pracował nad tą powieścią, były naprawdę bardzo ciężką pracą. Dzięki niej myślę, że autorowi udało się zrealizować zamierzony cel. Dlaczego książka jest, jaka jest, z iloma osobami autor musiał się spotkać i skorzystać z ich wiedzy oraz co ostatecznie Dan Brown chciał nam, a w zasadzie całemu światu przekazać. Uwierzcie mi, chcecie to wiedzieć! 
Powieść skłania do przemyśleń. Kierunek, w którym zmierza świat, jaki przedstawił Brown, jest nieprawdopodobnie oczywisty. Ta oczywistość jednak dociera do czytelnika dopiero po odkryciu kart. Autor jasno i przejrzyście ukazuje nam przyszłość, której każdy może się spodziewać ale tak trudno w nią uwierzyć.
Książka to kawał dobrej roboty, po którym mimo, iż nie miałam niedosytu, jaki powinien towarzyszyć po przeczytaniu ostatniej strony bestsellera, to zdecydowanie powiem, że warto przeczytać „Początek”!

P.s. Proszę osoby, które piszą recenzje o przemyślany dobór słów, jakimi opisują powieść. Niestety, kiedy byłam w połowie „Początku”, zerknęłam na jedną z recenzji. Padło tam jedno słowo, po którym domyśliłam się końca. To nie było fajne! Odebrało mi całą radość dociekania kto za tym wszystkim stoi… Recenzenci! Baczcie na słowa!

1 komentarz:

  1. Jeśli o Brownie mowa to najbardziej podobały mi się dwie jego książki Zwodniczy punkt i Cyfrowa Twierdza!!! Kod da Vinci zupełnie do mnie nie przemówił.

    OdpowiedzUsuń